DROGA DO MARZEŃ

Moja historia Camino rozpoczęła się w dniu, gdy pierwszy raz usłyszałam o tej drodze. Było to coś o wiele ważniejszego dla mnie, niż każde poprzednie marzenie. Wiedziałam, że ta pielgrzymka ma magiczną moc, ale nie wiedziałam jaką dokładnie. Wiedziałam również, że jeśli zdecyduje się wyruszyć to droga zmieni coś we mnie. Jednak nie miałam jednak pojęcia co to będzie. Na początku podróż była dla mnie metaforą, była tak odległa czasowo, że nie utożsamiałam się z faktem, iż wezmę w niej udział. Zaczęłam chodzić pieszo na uczelnię 17 km, by się przygotować – ale nie myślałam wtedy o tym, że każdego dnia będę musiała iść dwa razy więcej. Gdy data 12 lipca 2017 zaczęła zbliżać się wielkimi krokami, pojawiły się pierwsze obawy i lęki. Jak? Ponad miesiąc w podróży? 1000 km pieszo w moich nogach? Czy dam radę? A co jeśli będzie boleć? Dzień przed wyjazdem był chyba najbardziej stresującym dniem. Trzeba było zamknąć plecak ze świadomością, że mam w nim wszystko co niezbędne. Trzeba było pożegnać się z rodziną i bliskimi, powiedzieć „Do zobaczenia niedługo!”. Choć wiedziałam , że niedługo potrwa tak naprawdę kilka tygodni. To takie dziwne uczucie gdy wsiadam do autobusu i nagle nie czuję, że jadę daleko. W momencie gdy macham rodzicom, zaczynam żyć chwilą i nie umiem martwić się tym co będzie w przyszłości – bo nie wiem co mnie czeka. Podróż na początek szlaku trwa długo, ale ja jakoś tego nie odczuwam. W końcu docieramy na miejsce! Podróż uczy mnie tego, że na Camino trzeba umieć dostosowywać się do sytuacji i wiedzieć dokąd się zmierza. Należy porzucić dokładne planowanie trasy. Tu każdy dzień pokaże ile jesteśmy w stanie przejść. Pierwsze dni uczą mnie, że bariera językowa łamie się w tym momencie w którym dwoje ludzi mówi w różnych językach, a jednak potrafią się dogadać – trochę na migi, trochę po angielsku. Tu znika strach, że powiesz coś źle lub ktoś cię wyśmieje – tu po prostu rozmawiasz! Na drodze co chwile pojawiają się żółte strzałki, które utwierdzają mnie w przekonaniu, że to dobra droga, a ja mogę spokojnie iść – nie martwić się o trasę i o to gdzie jesteśmy. Wystarczy iść do przodu – to takie proste! Noclegi też nie są dla nas problemem, mamy namiot więc nawet jeśli nie znajdziemy schroniska idziemy kawałek szlakiem a za chwilę przed nami ukazuje się miejsce idealne do spania. Tu tak niewiele potrzeba do szczęścia! W moim plecaku są tylko najpotrzebniejsze rzeczy, a ja potrafię cieszyć się z tego, że umyłam włosy w ulicznym źródełku. Na Camino każdego dnia dzieją się małe cuda! Gdzieś po drodze zaczynają się łamać we mnie bariery, które z powodu mojej wrodzonej upartości zawsze stanowiły problem w dostosowywaniu się do sytuacji. Każdy nowy dzień przynosi mi kolejne objawy bólu – do wesela się zagoi! Nie przejmuję się tym, wiem, że tu ważniejsze jest to co duchowe i umysłowe. Podczas drogi nie umiem myśleć o niczym konkretnym, opracowywać planów działania i rzeczy do zrobienia po powrocie. Nauczyłam się natomiast skupiać na chwili, zauważać piękno, które mnie otacza, modlić się w sposób, jakby Bóg był moim najlepszym przyjacielem oraz poznawać siebie. Nigdy nie spędziłam z sobą tyle czasu, ile podczas drogi do Santiago de Compostela. W życiu zawsze mam coś do zrobienia, zaplanowania, przygotowania. Na Camino nie mam tyle na głowie – w ciszy poznaje samą siebie. Z każdym krokiem odkrywam nową rzecz i zmieniam się na lepsze.

Przed nami jeszcze kilkadziesiąt dni, setki rozmów zamienionych ze spotkanymi po drodze ludźmi, tysiące „Gracias!”, miliony kroków, miliardy odkryć i wiele radości.

Co ta droga jeszcze zmieni? Tego nie wiem. Wiem jednak, że marzenia są po to aby je spełniać! A ja jestem najszczęśliwsza na świecie, gdy to robię!
A.